Część I – "Między Bugiem … a prawdą"
Artykuł ten i wspomnienia dedykuję dawnym osadnikom olęderskim z Mościc Dolnych i Górnych (d. Nejdorf i Nejbrow) i ich potomkom, oraz wszystkim tym, w których zetknięcie się z zagadnieniem osadnictwa na prawie holenderskim w Polsce zrodziło swoistą życiową pasję …
W związku z rosnącym zainteresowaniem tematyką osadnictwa na prawie holenderskim w Rzeczpospolitej Obojga Narodów a nawet w czasach utraty przez Polskę niepodległości, pojawiają się inne pytania, na które niejednokrotnie trudno znaleźć gotowe odpowiedzi. Na ogół łatwo dotrzeć do encyklopedycznych informacji o tym, co tą są olędry i kim są olędrzy, ale już odpowiedzi na pytania dotyczące narodowości pierwszych olędrów, a tym bardziej kim czują się ich potomkowie po kilku wiekach pobytu na „nowej ziemi” – nastręczają wiele wątpliwości historykom, publicystom, pasjonatom i ludziom stykającym się z tym zjawiskiem również w nadbużańskiej dolinie pomiędzy dawnymi miasteczkami Sławatycze i Domaczewo.
Nie mniej pytań i wątpliwości co pojawienie się olędrów przed niemal czterystu laty - przynosi również fakt zlikwidowania większej części kolonii i los ich mieszkańców w czasie II wojny światowej.
Wiadomo, że rodzące się w Niemczech po dojściu Hitlera do władzy postawy społeczno-polityczne, znane pod pojęciem nacjonalizmu, i jego skrajnej formy – faszyzmu, doprowadzają do wybuchu tej strasznej wojny. Jej ofiarami stają się też w różnym stopniu potomkowie tutejszych olędrów, których nazwiska i praktykowane wyznanie religijne wskazują na ewentualność niemieckich korzeni. Nie zamierzam poddawać osądowi postaw tychże ludzi, które wynikają z porozumienia zawartego pomiędzy oboma okupantami ziem polskich w dniu 28 września 1939 roku.
Moim celem jest natomiast ukazanie tychże postaw w świetle kilkusetletniej historii i dokonań ich przodków, którzy te trudne dla siebie decyzje podejmują na przełomie lat 1939/40 i zaraz po zakończeniu działań wojennych. Kwestię obiektywnej oceny związanej z rozliczeniem ich z przeszłości pozostawiam otwartą czytelnikowi, jego wrażliwości i rozsądkowi.
Już w okresie kilku lat poprzedzających wybuch tejże wojny - w koloniach olęderskich w całej Polsce - agenci zachodniego sąsiada prowadzą działalność wywiadowczą wśród ludności pochodzenia niemieckiego, lub tam, gdzie są przesłanki do stwierdzenia o ewentualności tegoż pochodzenia. Głównymi z sugerowanych świadectw stają się dla nich obce brzmienie nazwisk i fakt wyznania związanego z ich religią. Podobnie jest również na Polesiu.
Warto tu zauważyć, że jeszcze w XIX wieku nie identyfikuje się mniejszości narodowych wg narodowości, lecz według religii, nazywając je mniejszościami religijnymi.
Polskie władze sanacyjne w okresie międzywojennym, z wyjątkiem tolerancyjnie usposobionego religijnie prezydenta Ignacego Mościckiego, również niezbyt przychylnie spoglądają na obecność tzw. „obcych” w nadbużańskiej dolinie, choć jest to w tym czasie tylko mały margines polskiego nacjonalizmu.
Mieszkańcy Mościc Dolnych i Górnych (d. Nejdorf - Nejbrow), w większości praktykujący wyznanie ewangelicko-augsburskie niechętnie postrzegają wówczas działalność owych „cichych” agentów, a w niektórych przypadkach nie są nawet świadomi, że pod postaciami rzekomych biedaków poszukujących możliwości zarobku na wsi, kryją się osoby zbierające skrzętnie informację o mieszkańcach.
Reguły osadnictwa na prawie holenderskim nie eksponują poczucia narodowości i pod tym względem od samego początku nie stawiają jakichś specjalnych warunków, a tolerancja religijna epoki Rzeczpospolitej Obojga Narodów, zwłaszcza w XVI i XVII wieku sprzyja osadnikom bez względu na ich narodowość, religię, wyznanie, poglądy i status społeczny.
W ten sposób - już w pierwszej połowie XVI wieku – najpierw na ziemi żuławskiej (Prusy Królewskie) swoje kolonie zakładają prześladowani w Niderlandach, Fryzji i Flandrii przedstawiciele odłamów religii luterańskiej i anabaptyzmu – menonici.
Szybko zagospodarowują depresyjną deltę rzeki Wisły i z biegiem lat posuwają się w górę jej koryta, zakładając na zalewowych i nizinnych terenach nowe kolonie. Dochodzą aż do Warszawy - zagospodarowując Saską Kępę. Osiedlają się również nad innymi rzekami, ale już nie w tak dużej liczbie kolonii.
W późniejszym okresie los menonitów staje się jednak podobny do tego, jaki spotyka olędrów wyznania ewangelickiego w czasie II wojny światowej, choć w niektórych przypadkach jest jeszcze bardziej okrutny.
Dominacja pruska na Pomorzu i byłych Prusach Królewskich powoduje opuszczenie przez menonitów tych ziem i kolejną wędrówkę na Syberię na przełomie XVIII i XIX wieku.
Rosnące w siłę imperium rosyjskie chętnie przygarnia pracowitych Olędrów na swoją ziemię.
Reguła ich religii zabrania wstępowania do służby wojskowej, a taka ludność nie jest w tym czasie potrzebna Królestwu Pruskiemu, podobnie jak niemalże dwa i pół wieku wcześniej -księciu pruskiemu Albrechtowi - w Prusach Książęcych.
Drugim bardzo istotnym etapem osadnictwa na prawie holenderskim staje się w XVIII wieku osadnictwo niemieckie na terenach Wielkopolski, a zawłaszcza w okolicy Nowego Tomyśla.
Powstaje tam ponad tysiąc mniejszych lub większych kolonii zakładanych przez właścicieli ziemskich dla zubożałej w wyniku wojen i konfliktów ludności niektórych krain niemieckich.
Jednakże ten temat traktuję jedynie informacyjnie, aby przejść do osadników w rejonie Bugu, na ziemi poleskiej, i na tym koncentruje się w tym cyklu historyczno-wspomnieniowym.
Powracam więc do początkowej myśli związanej z narodowością pierwszych osadników w Nejbrow (we wcześniejszej pisowni również: Nejbry, Neybruch, Neybroff, Neubrow) i Nejdorf (we wcześniejszej pisowni również: Nejdry, Neydorff, Neudorf).
Prusy Królewskie i miasto Gdańsk, podobnie jak większość Pomorza Bałtyckiego, w jeszcze bardziej odległej historii – w XIV i XV wieku - zamieszkuje wielonarodowa społeczność, która przybywa tu z dawnej krainy historycznej - Meklemburgii, Szwerinu, Brandenburgii i innych księstw i krain niemieckich. Przybywają też rzemieślnicy i artyści z różnych krajów zachodnich i południowych.
W pierwszej połowie XVI wieku, wśród żyjącej tu od wieków i przybyłej nieco później społeczności słabo wykorzystującej żuławską ziemię do celów rolniczych - pojawiają się menonici z Niderlandów, Fryzji, Flandrii i krain niemieckich.
Mijają lata. W szybkim tempie zagospodarowują Żuławy - budując infrastrukturę umożliwiającą wykorzystanie do celów rolniczych tę nizinną, niezwykle urodzajną ziemię.
Trudno dziś powiedzieć o wzajemnym przenikaniu się ludności pomiędzy sobą w zakresie wyznaniowym, tak samo jak o ich poczuciu narodowości.
Po kilkudziesięciu latach nie dla wszystkich wystarcza tam ziemi.
Polscy magnaci podróżujący po Polsce i Europie dostrzegają pracowitość żuławskich olędrów. Na swoich włościach mają podobne ziemie, z których czerpią niewielkie zyski.
Sprowadzają więc na nie ludzi z Żuław i Kaszub, pracowitych olędrów, bo takimi stają się również wyznawcy innych religii, podpatrujący i naśladujący dokonania mennonitów.
Wiadomo, że w zakresie osadnictwa prawo holenderskie daje wiele przywilejów dla nowo osadzanej ludności: wolność osobistą, prawo dziedziczenia ziemi, tzw. 7-letnią wolniznę na zagospodarowanie się, własny samorząd, szkołę, karczmę. W tym przypadku na osadnikach ciąży jedynie płacenie czynszu dzierżawnego dla właściciela ziemi po ustaniu „wolnizny”, stawianie podwód i ewentualnych innych prac mniejszej rangi uregulowanych w umowie dzierżawnej, łącznie z korzystaniem z lasów i rzek w zakresie pozyskiwania drewna i rybołówstwa.
Olędrzy mają znane sobie sposoby na pozyskanie nadmorskich lub nadrzecznych nizin dla rolnictwa, a zwłaszcza hodowli. Tam, gdzie wymaga to większych inwestycji budują wały, groble, kanały i zabezpieczają je przez nasadzanie rosochatych wierzb i szybko rosnących topoli.
Uzupełnieniem systemu odwadniania i nawadniania są śluzy, zapory, zwodzone mosty, wiatraki i inne mniej lub bardziej przydatne rozwiązania, które można podziwiać do dziś, zwłaszcza na Żuławach.
Wspomniana wierzba ma wiele zalet, jej korzenie umacniają brzegi rowów, kanałów i grobli. Gruby pień rodzi gałęzie służące co klika lat do wyrębu i zagospodarowania ich do budowy płotów plecionych z cieńszych gałązek i zabezpieczających łęgi lub pola przed piaskiem wynoszonym z dna rzeki podczas powodzi. Nierzadko wierzby sadzone są na granicach działek, gdzie dodatkowo wzmacniają w okresie naporu powodziowej wody płoty ogradzające grunty poszczególnych dzierżawców ziemi.
Drewno z konarów wierzb służy również na opał oraz do wędzenia wędlin i serów. Co kilka lat wierzba rodzi kolejne gałęzie, obok wcześniej zrąbanych. Tam, gdzie budowa infrastruktury umocnień jest zbyt kosztowna i nierealna z powodu niewielkiej liczby osadników w stosunku do obszaru dolin rzecznych, stosują inne metody wykorzystania obfitości traw z nadrzecznych łęgów lub żyznych pól. W tym przypadku, tak jak to ma miejsce w nadbużańskiej dolinie w pobliżu miasta Sławatycze wznoszą swoje domostwa na drewnianych palach lub wykorzystują do ich rozlokowania niewielkie terenowe wzniesienia, wykorzystując również wspomniane wierzby i topole do budowy ogrodzeń i wzmocnienia niewielkich grobli.
W ten sposób nie walczą z wielkimi wodami corocznych powodzi - lecz posiadają umiejętność życia w takich warunkach. Panuje jedna ważna zasada, wszystko co może porwać woda - należy unieść do góry. Strychy rzędowych domów są tak budowane, że stanowią miejsce schronienia dla ludzi i drobnej zwierzyny. Inwentarz, bydło i konie, na czas powodzi umieszcza się na specjalnych rusztowaniach wykonanych z grubych wierzbowych konarów i wyściela słomą. Do przemieszczania się w obrębie innych budynków, sąsiada, kościoła, szkoły lub urzędu służą łodzie zmontowane z desek lub czółna wykonane przez drążenie w pniu grubego drzewa. Pleciony płoty przepuszczają natomiast muł rzeczny obficie użyźniający łęgi. Klęska powodzi nie jest więc tu postrzegana jako kataklizm, tak jak to widzą mieszkańcy sąsiednich wsi. To życie w symbiozie człowieka z naturą, choć co kilkadziesiąt lat zdarza się porwanie przez wodę części dobytku i całych zabudowań. U olędrów jest to jednak normą wkalkulowaną w ich odwieczną tradycję.
Każde kilkuletnie dziecko umie tu sterować łodzią za pomocą specjalnego wiosła, niejednokrotnie nawet w rwącym nurcie powodziowej wody. Bez tej umiejętności nie odwiedziłoby kolegi z sąsiedztwa, ani w potrzebie nie pomogłoby rodzicom lub dziadkom. Przezorni rodzice od małego uczą dzieci pływania łodzią, choć na ogół każde dziecko umiejętność tę ma niejako wrodzoną.
Tak przez wieki żyją polescy olędrzy z Nejdorf –Nejbrow, wspólnota niemal samowystarczalna, a w dodatku stająca się dostawcą mleka i przetworów mlecznych nie tylko na najbliższą okolicę.
- Kim zatem są przybysze osadzeni przez wojewodę bełskiego, hrabiego Rafała Leszczyńskiego w dolinie Bugu koło miasta Sławatycze?
- Kim czują się po ponad trzystu latach bytności na tej ziemi?
Przecież nie są to menonici, a luteranie, ewangelicy, wśród których przybywa przez wieki, skoligacona lub znajdująca tu swoje miejsce - mniej liczna grupa wyznawców katolickich.
Nasuwają się więc kolejne pytania, na które być może kiedyś zawodowi historycy odpowiedzą więcej:
1. Czy ktoś z owych przybyszów odłamu wyznaniowego Menno Simonsa - jeszcze tam na Żuławach - przez następne dziesięciolecia przeniknął do wyznawców luterańskich, a więc pnia, z którego ten odłam wyodrębnił się po kilku latach istnienia luteranizmu na zachodzie?
2. Czy pisownia nazwisk niderlandzkich, zwłaszcza fryzyjskich, jeszcze w Prusach Królewskich nie uległa przekształceniom, podobnie jak spotyka to po latach w Nejdorf – Nejbrow?
Chodzi tu o człon „De”, który użyty w połączeniu z imieniem i nazwiskiem tworzy nazwisko o pełnym jednoczłonowym zapisie, np.: … De Wich, ... De Brandt itp.
W i innych przypadkach możliwa jest zmiana pisowni nazwisk pochodzących od nazw własnych (zwierząt, drzew) wynikająca z tłumaczenia z języka kaszubskiego na niemiecki. Są tą jednak ewentualności, z którymi stykam się przeglądając opracowania historyczne różnych publicystów - a nie własne hipotezy.
3. Czy Ci przybysze, którzy ulegli pokusie magnatów polskich i litewskich na wolne i dostatnie życie w dolinie Bugu stanowią w momencie przybycia zwartą narodowościowo i wyznaniowo grupę?
4. Jakich języków i gwar używają koloniści później w porozumiewaniu się pomiędzy sobą i mieszkańcami okolicznych wsi i przysiółków?
5. Dlaczego wśród kilkudziesięciu przydomków używanych wraz z obco brzmiącymi nazwiskami pojawiają się z biegiem czasu polskie i wschodniosłowiańskie, takie jak:
- od wykonywanego zawodu: Mostowy, Kupiec, Mielnik, Cieśla, Kowal, Tkacz, Posesor,
- od polskich i rosyjskich stopni wojskowych: Matros, Kapral, Kapitan, Jenerał,
- od nazwisk trzonu głównego (pierwotnego): Rühl (Ryll, Ryl) – Rylewski, Ryluk, Rylukowski; Witt (Wit, Witowski, Witowski, Witecki)
- od innych nazw, zawodów i zapożyczeń: Kucharuk, Lipiński, Pawłowski, Jokańc, Jasieńczyk, Borkowy, Nadrowny, Karpow, Danieluk, Petrulan, Buninowski, Bożemiły, Popko, Drewko, Fońka, Bekieca, Brzóska, Mospański, Brzóskowski, Walkowski, i inne … (?)
Jednakże równocześnie funkcjonują przydomki zaczerpnięte z języka niemieckiego, francuskiego i kaszubskiego: Azbum, Feteryk, Ledwa, Klink, Dubelt, Sas i inne.
W tym miejscu wymieniam podstawowe nazwiska, które w różnych początkowych etapach osiedlania, nie wykluczając zniekształceń dokonanych zarówno przez urzędników jak i przez samych je noszących, zachowują się do czasu wybuchu II wojny światowej - umieszczając w nawiasach przekształcenia w pisowni na przestrzeni trzech wieków:
- rok 1617:
Rühl - (Ryll, Ryl, Ryluk, Rylukowski), Lodwich – (Ludwig, Ludwik, Lodwig), Witt – (Witowski, Witomski), Sillentin – (Selant, Zelent, Zelentyn), Kunty - (Kunc?, Kunz?) [1]
Po wojnach z Kozakami nie przetrwały nazwiska: Mamrau, Horn, Kelt, Ties,
- w okresie ok. 1656-9:
Baum, Krebs, Holz (Holc), Pastrich (Pastrik, Pastryk), Hildebrandt, Schippenbeill – (Schippelbaum), Hüneburg (Huneborg), Bütow (Bytow, Bytoff, Bytof), Bendik (Bendyk, Będyk) [2].
Odpowiedzi na te pytania trudno szukać bez wnikliwych badań, jednakże naukowcy: historycy, etnografowie, etnomuzykolodzy czy znawcy architektury potrafią dostrzegać znaki czasu, przejrzeć tysiące pożółkłych dokumentów, przyjrzeć się sposobowi dawnej zabudowy, wsłuchać się w głos współcześnie żyjących na tych ziemiach ludzi i wydobyć od nich spotykane „tylko tu” słowa, które można skonfrontować z używanymi niegdyś w oddali.
Jako potomek kolonistów, Polaków, którzy również przeniknęli przed trzema wiekami do ewangelickiej społeczności Nejbrow jako katolicy - około sto lat po ich przybyciu w okolice nadbużańskiej doliny miasta Sławatycz, wsłuchując się w opowieści dawnych mieszkańców, obserwując już od dzieciństwa życie współczesnych olędrów z Mościc Dolnych, mam na ten temat swoją własną opinię i mniej lub bardziej pełne odpowiedzi na postawione wyżej pytania.
Nie zamierzam uczynić z nich twierdzenia, podobnie jak większość rzetelnych historyków. Trwa nieustająca weryfikacja wiedzy, mojej również. Jeszcze 40 lat wcześniej nie było dostępu do dokumentów, a tematykę olęderską próbowano po wojnie odstawić w zapomnienie. Wielu historyków myli na przykład datę założenia kolonii Nejdorf-Nejbrow z rokiem 1564, widniejącą na pieczęci parafialnej zboru ewangelicko-augsburskiego, wiążąc ją w zakresie osiedlenia z hrabią Władysławem Leszczyńskim - który urodził się przecież dopiero ok. 1605 roku - późniejszym podkomorzym brzeskim i starostą dubieńskim, synem Rafała Leszczyńskiego (1579-1636). Sami zaś Leszczyńscy, nieformalnie w 1597 roku, a formalnie dopiero ok. 1607 roku staja się właścicielami tutejszych ziem.
Wspomniana data 1564 rok, to data upamiętniająca wydanie kalwińskiej Biblii Brzeskiej przez Radziwiłłów, która to Biblia staje się podstawowym dziełem w zborach ewangelickich na terenie Litwy i Korony (było wówczas 720 zborów, z tego 251 reformowanych i 64 braci czeskich) [3], i tę datę umieszcza się na pieczęciach zborów - bez względu na rzeczywistą datę ich założenia.
W kwestii weryfikacji tejże wiedzy podobnie myślą inni potomkowie olędrów w kraju i za granicą. Przyjaźnię się z nimi, wymieniamy korespondencję i dokumenty, z niektórymi spotykamy się nie zważając na doświadczenia i bezmiar cierpień z przeszłości, bez uprzedzeń, ale z nadzieją, że uda nam się wspólnie budować ”mosty” przyjaźni i ocalić od zapomnienia tę cząstkę zapomnianej historii oraz ochronić miejsca spoczynku doczesnych szczątków ich przodków.
Niechże powyższa historyczna podbudowa, zwłaszcza dla młodego pokolenia czytelników - którzy dopiero teraz zetknęli się z pojęciem zjawiska osadnictwa na prawie holenderskim - stanowi tę podstawową wiedzę do dalszych rozważań i osądów.
Być może pozwoli to zrozumieć wymuszone przez okupantów postawy mieszkańców nadbużańskich kolonii w latach okupacji.
Kończąc pierwszą część artykułu poświęconego tej niezwykłej historii uzupełniam go o krótki opis wydarzeń z lat 1939-1946.
Po na napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę 1 września 1939 roku i radzieckiej agresji na Polskę 17 dni później, następuje zajęcie ziem na zachód od Bugu przez okupanta niemieckiego, a wschodnich ziem zabużańskich Polski przez armię radziecką. W dniu 28 września 1939 roku, na mocy paktu zawartego pomiędzy okupantami zostaje utworzona linia demarkacyjna na Bugu, stanowiąca umowną granicę niemiecko-radziecką.
Mieszkańcy lewobrzeżnych Mościc Dolnych mają zakaz przemieszczania się przez tę granicę. To samo dotyczy mieszkańców prawobrzeżnych Mościc Dolnych i Górnych w zakresie przemieszczania się do lewobrzeżnych Mościc Dolnych.
Zostają odcięte od siebie rodziny, tak ewangelickie, jak i katolickie mieszkające po obu stronach rzeki. Bywa, że grunty rolne jednego gospodarza znajdują się po obu stronach rzeki, tak jest w przypadku rodziny mojego dziadka i wielu innych.
W wyniku porozumienia obu okupantów tworzone są listy mieszkańców wyznania ewangelickiego o domniemanych korzeniach niemieckich - do wywiezienia z obu kolonii na tereny zachodnich ziem Polski będących pod okupacja niemiecką.
Możliwości pozostania nie ma. Do wyboru pozostaje kierunek wschodni – Syberia, lub zachodni – Wielkopolska, poza tym mało prawdopodobna ucieczka lub ukrycie się.
Różne są wybory. Kilku osobom udaje się ukryć i przeczekać wojenną zawieruchę. Kolejni, nieliczni wybierają kierunek wschodni, zwłaszcza ci z prawobrzeżnych kolonii – tych czeka syberyjska ziemia lub inny nieznany los.
Olęderscy urzędnicy uczestniczący w pracach różnych urzędów i szkół w gminie Domaczewo, wraz z innymi, już po 17 września wywożeni są na Syberię lub do obozów zagłady.
Największą grupę stanowią ci, którzy decydują się na podpisanie volkslisty. Od początku 1940 roku wywożeni są sukcesywnie, grupami, najpierw furmankami do Sławatycz, potem samochodami do Terespola, a stamtąd z przystankami trafiają do Wielkopolski. Ci wówczas nie znają dalszej przyszłości, poniewierki i rozczarowań, które ich czekają.
Wielu mężczyzn spośród tej grupy wcielanych jest do niemieckiego wojska. Traktowani jako druga kategoria narodu nie znająca języka niemieckiego, po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej trafiają na pierwsze linie frontu. Ten paradoksalny splot wydarzeń sprawia, że nierzadko stają przeciwko sobie we wrogich dla siebie armiach. Przecież inni wcześniej wybrali kierunek wschodni, trafiając do armii radzieckiej lub tworzącego się na wschodzie wojska polskiego. Pozostali mężczyźni, kobiety i dzieci pozostają w Wielkopolsce do 1944 r., potem przewożeni są do obozów pracy w miasteczku Bautzen, a później Freiberg. Dopiero po wielu latach dorabiają się czegokolwiek na przydzielonej im w Niemczech ziemi. Na świat przychodzą dzieci w mniejszym lub większym stopniu uświadamiane przez rodziców lub dziadków o ich przeszłości. Niemal wszyscy maja jakieś rodzinne pamiątki związane z miejscem ich odwiecznego pobytu oraz najcenniejsze dla nich biblie ewangelickie i kazania księdza Samuela Dambrowskiego, drukowane w języku polskim jeszcze w XIX wieku, lub wcześniej
Kilkanaście rodzin, po zakończeniu wojny, decyduje się na pieszy powrót z Wielkopolski do siebie, nad Bug, ciągnąc przez 600 kilometrów swój skromny majątek na wózkach. Są to głównie przedstawiciele rodziny Zelantów, jednej z najstarszych i najliczniejszych rodzin olęderskich w historii Nejdorf i Nejbrow. Niestety po powrocie nie ma już w tym miejscu ich domów i dawnej ojczyzny. Osiedlają się w niedalekiej Hannie i Dańcach tworząc z czasem ewangelicką-augsburską wspólnotę wyznaniową. Ujawniają się też inni ewangelicy, którzy w znany tylko dla siebie sposób przetrwali wojnę ukryci w pobliżu, zasilając liczebnieswoich braci w wierze [4].
Nie bez podstawy zadaję wyżej sobie i dla Ciebie czytelniku kilka istotnych pytań …
Bo oto przodkowie tych ludzi ponad 300 lat przed wybuchem najstraszniejszej z wojen przybywają na gościnną ziemię Rzeczpospolitej Obojga Narodów, giną z rąk licznych najeźdźców stając niejednokrotnie w obronie swojej nowej ojczyzny i swojej wiary, komunikują się w języku polskim lub używają tutejszej gwary wschodniosłowiańskiej (nadbużańskiej) zwanej „językiem prostym”, zawierają małżeństwa z unitami, katolikami i wyznawcami prawosławia, przybierają przydomki zaczerpnięte z polskiego lub wspomnianego języka „prostego”, a kiedy następuje przeludnienie kolonii macierzystych, zakładają w górę rzeki nowe - stawia się przed nimi wybór narodowościowej deklaracji.
Czy dokonując powyższych wyborów - zwłaszcza ta ostatnia wspomniana grupa - kierują się poczuciem jakiejkolwiek narodowości? Czy wybór jedynego wariantu aby dalej żyć, jest wówczas właściwym określeniem dla ludu, który od wieków szuka swego miejsca na ziemi?
- Niewielu dziś odpowie na to pytanie, bo niewielu pozostało przy życiu. Może ktoś z nich przekazał potomnym prawdę o motywach swojej decyzji, a może też ubarwił w legendę z zamysłem, aby trwała pamięć i troska o miejsce spoczynku doczesnych szczątków swoich przodków. Czas wojny, to okres ich życiowego dramatu, który w odczuciu wielu publicystów stanowi „czarną plamę” w historii wielowiekowego pobytu olędrów nad Bugiem. Trzeba nazywać czarne – czarnym, a białe – białym, jednakże nie można w tym miejscu zapomnieć zasług jakie wnoszą przez wieki w rozwój gospodarczy tego biednego i zacofanego regionu. Pozostawiają po sobie pochlebne opinie dobrych sąsiadów i gospodarzy, wspaniałych rolników, rzemieślników i budowniczych. To oni rozwijają i udoskonalają dodatkowo nabytą specjalność - roboty ziemne, która rozsławia ich w kilku europejskich krajach, gdzie takie prace prowadzą.
Swoimi silnymi końmi i wozami docierają już od początku XIX wieku do najodleglejszych zakątków zniewolonych ziem Rzeczpospolitej a także do Rumuni, Węgier, Słowacji, Finlandii czy Estonii, gdzie prowadzą budowę dróg, nasypów kolejowych, mostów, wałów przeciwpowodziowych, zapór rzecznych i umocnień wodnych, niejednokrotnie w bardzo trudnych warunkach terenowych. Nie można też obarczać piętnem historycznych zawirowań kolejnych pokoleń tych ludzi, żyjących w różnych częściach świata.
Na początku 1941 roku władze radzieckie spodziewają się już ataku Niemiec na ich kraj. Wydają nakaz przeniesienia zabudowań mieszkalnych i gospodarczych pozostałych tam Polaków do Domaczewa, aby nie narażać mieszkańców na ostrzał artyleryjski. Po wywiezieniu wyznawców ewangelickich, ludność olęderska wyznania katolickiego z prawobrzeżnych Mościc przewozi swoje domy do Domaczewa-Kaci lub buduje nowe, i w nich mieszka do wyzwolenia Polski. Niektórzy, nie posiadający sił fizycznych lub środków finansowych, mieszkają w ziemiankach. W czerwcu 1941 roku rozpoczyna się wojna niemiecko - radziecka.
Wraz z demontażem wszystkich budynków, spaleniem kościoła ewangelickiego w wyniku działań wojennych i wcześniejszym przesiedleniem ludności - w 1942 roku kończy się 325-letnia historia prawobrzeżnych kolonii Nejdorf-Nejbrow (Mościc Dolnych i Górnych) niedaleko Domaczewa.
W opustoszałych gospodarstwach Mościc Dolnych po lewej stronie rzeki okupant niemiecki osadza ludność polską z Wielkopolski, bo tam. zgodnie z zamysłem okupanta, tworzony jest „nowy raj” dla mniejszości niemieckiej zamieszkujących wcześniej wschodnie ziemie kresowe II Rzeczpospolitej.
W 1945 roku, po ustanowieniu nowych granic państwowych na wschodzie, ludność polska z Kaci (obecnie ulica Zawidowa) przesiedlana jest do lewobrzeżnych Mościc Dolnych, pozostawiając swoje domy i budynki gospodarcze.
Zabierają tylko to, co wchodzi na niewielkie zwinne olęderskie łódki, służące co roku do przemieszczania się podczas potężnych powodzi. Kilkusetmetrowej długości most na rzece Bug, stanowiący niegdyś nie tylko obiekt łączący lewo i prawobrzeżne kolonie, ale i perłę tego rodzaju architektury drogowej, zostaje wcześniej w wyniku działań wojennych spalony.
Później, od kilku tygodni do kilku miesięcy zamieszkują wspólnie z Wielkopolanami, w domach, które na początku wojny opuścili mieszkańcy ewangeliccy.
Po wyjeździe w 1946 roku Wielkopolan na swoją ziemię, zaczynają się dzieje nowe dzieje niewielkiej olęderskiej kolonijnej wsi Mościce Dolne, zasilonej repatriantami z prawej strony rzeki.
Koniec części I.
… Ciąg dalszy nastąpi …
Jako potomek rodziny mieszkającej wcześniej w Nejdorf (okolice dawnego kościoła ewangelickiego) a następnie Domaczewa - Kaci, urodzony 10 lat po wojnie w Mościcach Dolnych w Polsce, w części II opiszę znane mi z opowieści oraz własnych obserwacji i przeżyć codzienne życie i zwyczaje olędrów w okresie XIX i XX wieku.
(C) Antoni Chorąży
Mościce Dolne / Siedlce, Polska,
moscice-oledry@wp.pl
[1] Zbigniew Żurek, Nadbużańskie Sławatycze 2003, Moje Sławatycze … moje korzenie.
[2] tamże
[3] http://pl.wikipedia.org/wiki
[4] Na Straży, Nr1 – 2007. Z życia zborów – Historia zboru w Hannie
Podczas kopiowania należy wskazać autora. Wykorzystanie do innych celów jest dozwolone tylko i wyłącznie za zgodą autora.
W razie wykorzystania materiałów tej strony internetowej, obowiązkowo ma być zsyłka do niej
Opracowanie oraz dyzajn strony internetowej: © Prokopiuk I. (2008-2022)