www.neubrow.domachevo.com

 

   

RU    DE    EN

Kronika zboru ewangelicko-luterskiego Nejdorfskiego

 


 

Zwiastun Ewangeliczny, 1902 r.

ks. Edmund H. Schultz

 

Najstarszy z istniejących dziś zborów ewangelickich polskich i ciekawy z wielu względów, położony jest, w powiecie Brzeskim, w gubernji grodzieńskiej pomiędzy miasteczkami Sławatyczami i Domaczewem. Składają go dwie kolonje: Nejdorf i Nejbrow, ciągnące się wzdłuż prawego brzegu rzeki Buga na przestrzeni 9-10 wiorst. W środku, na pograniczu obu kolonij wznosi się kościół i probostwo. O milę drogi od niego oddalone znajdują się po drugiej stronie Buga w powiecie bialskim jeszcze 2 kolonje do parafji należące: Sajówka i Zańków. Zbór ten wiejski do niedawna bardzo mało u nas znany, odcięty od świata i nie mający żadnej łączności z resztą zborów ewangelickich polskich, dopiero w końcu wieku zeszłego skutkiem zbudowania kolei Brzesko-Chełmskiej mógł być poznanym lepiej. Przyłączony, niegdyś - wraz z gubernjami północno-zachodniemi do konsystorza kurlandzkiego przechodził trudne koleje, ponieważ tenże konsystorz nie posiada księży po polsku mówiących. Dlatego ostatni trzej pastorowie tego zboru powołani byli z Królestwa, a przez nich powstała pewna łączność owej osamotnionej dotąd parafji z resztą kościoła ewangelickiego polskiego, poczęło się też budzić zamarłe przedtem życie religijne.

Zbór Nejdorfski, czyli - jak brzmi urzędowe jego nazwanie Neudorf - Nejbrowski, założony został w roku 1564 przez hr. z Leszna Leszczyńskiego. Aktem na dniu 16 czerwca 1624 roku we Włodawie sporządzonym Władysław hr. z Leszna Leszczyński nadał "holendrom świeżo osiedlonym" różne przywileje oraz 45 mórg ziemi na utrzymanie proboszcza przy kościele ewangelickim.

Jakie były początkowe dzieje zboru nejdorfskiego dociec nie można, ponieważ na to dowodów historycznych nie ma. Zdaje się jednak nie ulegać wątpliwości, że od samego założenia połączony był ze zborem lubelskim, którego kościół znajdował się podówczas w Piaskach Luterskich. Lublinianie mieli przytem wpływ przeważający przy wyborach proboszczów do tego stopnia, że chociaż ci mieli stałe zamieszkanie w Nejdorfie, do Piask zaś dojeżdżali tylko kilka razy do roku, tytułowali się jednak: pastorami lubelskimi a plebanami nejdorfskimi.

Pierwsza pewna wiadomość o urządzeniu się parafji datuje z roku 1600. Około tego czasu powołali Nejdorfianie na swego pastora niejakiego Jana Jorama, rodem czecha, który tu spracował obowiązki duchowne przez czas niejaki, aż pojechał do Piask. Lublinianie poznali, że był wyznania reformowanego. Dali o tem znać Nejdornanom, którzy też odprawili swego duchownego. Pierwszym pastorem luterskim był Jonass Kolumbus. Nie wiadomo, którego roku on przybył do Nejdorfu, i jakie przechodził ciężkie koleje podczas wojny kozackiej, która wówczas nawiedziła kraje polskie. Dopiero dla dalszych dziejów parafji mamy źródło dokładne i pewne, mianowicie kronikę parafjalną, założoną w 1690 roku przez ks. Marcina Ohioffia, a zakończoną przez ks. Abrahamowicza okołu r. 1760. Kronika owa stanowi ważny przyczynek do historji kościoła naszego. Dlatego podajemy ją w dosłownem tłumaczeniu z łacińskiego. Początkowe kartki niestety zaginęły. Czytamy więc naprzód dalszy ciąg opowiadania o napadzie kozackim.

Oto słowa kroniki:

"Przyjęcia zasad ruskich. Którzy przeto tym obietnicom dali wiarę odprzysięgli się prawdy ewangelicznej w świątyni ruskiej. Jednakże odprzysięźenie się to na złe im wyszło, ponieważ w sposób nadzwyczaj okrutny w liczbie 70 osób płci obojej, między któremi i dzieci, zamordowani zostali w mieście Sławatyczach przez kozaków, utrzymujących, że oni po ich odejściu do wiary swej poprzedniej powrócą, a zatem niegodni są, żeby żyli. Tym zaś, którzy się nie dali uwieść owym obietnicom, lecz raczej woleli ukryć się w puszczach i jaskiniach, tym Bóg dobrotliwy i wszechmocny dozwolił na koniec ujrzeć słońce radości. Albowiem owych groźnych wrogów wypędzono, pokój upragniony przywrócono, resztki mieszkańców tej miejscowości zebrano, zdrajców Rusinów, którzy na mienie i życie naszych współwyznawców u kozaków nastawali, śmiercią ukarano. Ale mała liczba i ubóstwo mieszkańców tej miejscowości nie pozwoliły na budowanie nowego kościoła na poprzedniem miejscu. Sklecili zatem przynajmniej małą chatkę w pobliżu budynków parafjalnych (tam gdzie się dziś kościół znajduje), aby się w niej mogli schronić jako tako od niepogody. Mieli stanowczy zamiar wznieść w przyszłości przy Bożej pomocy nową świątynię na miejscu poprzedniem. Przyszłość jednak dowiodła, że łatwiej jest powziąć zamiar jaki, niż powzięty wykonać. Chociaż bowiem rosła liczba kolonistów, którzy z Prus przybywając, stałe tutaj mieszkanie obierali, to jednak ustawy Królestwa nie pozwalały na budowę nowego kościoła. A tak owa chatka, na kilka tylko lat wzniesiona, przetrwała aż po za rok 90 minionego wieku. Dopiero gdy ona groziła lada chwila zawaleniem, wielmożna i szlachetna pani Praźmowska, chorąźyna koronna, ówczesna właścicielka majątku, za czasów wielebnego pana Ohioffa poradziła wybudować nowy kościół w ten sposób, żeby on okolił ową chatkę, a mianowicie naprzód część jej zwróconą ku wschodowi. Druga zachodnia część kościoła zbudowaną została dopiero za wielebnego pana Grabowskiego, o czem świadczy wyryty w drzewie ponad drzwiami kościelnemi dwuwiersz: "Capta Ohioff, Grabowski extremo cardine ciausit, Concio queis floret, limina sacra Dei." (t. j. Zaczął Ohioff, Grabowski nareszcie dokończył święte progi Boże, w których kwitnie kazanie.) Powodem tej bardzo chwalebnej rady było, żeby się J. W. dziedziczka mogła zabezpieczyć od napaści, wrogów, gdyby ci zechcieli głosić, że się herezja rozzuchwala, budując nowe świątynie. Przyrzekła wówczas łaskawie zaprzeczyć temu, uważając to nie za nową budowę, lecz za naprawę tylko. Temu postanowieniu dopomógł też dobrotliwy i wszechmogący Bóg w swej łasce. Jemu cześć i chwała na wieki wieczne. Imieniu zaś J. W-ej pani Praźmowskiej wdzięczna potomność nie przestanie wić wieńców i kwiatów.

Nie należy także pozbawiać należnej mu chwały J. W. pana Władysława z Leszna Leszczyńskiego, podkomorzego Brzeskiego. Ten bowiem pan czcigodny, usłyszawszy o nieszczęściu mieszkańców tej miejscowości, nie zaniedbał listem pełnym ludzkości i łaskawości w Baranowie 5 lipca 1651 roku pisanym, (którego oryginał własnoręcznie podpisany i pieczęcią wyż powołanego magnata opatrzony, przechowuje się aż dotąd), pocieszyć ich i przyrzec im wszelką opiekę, co też i czynem swym stwierdził. Toż samo uczyniła wymieniona wyżej pani Praźmowska, która przedtem była za J. W. panem Potockim, jenerałem podolskim. Ona bowiem najłaskawiej potwierdziła przywilej nadany pierwotnym mieszkańcom tej miejscowości przez pierwszego jej fundatora sławnej pamięci. Stało się to 20 marca 1678 roku w Jabłecznej. (Oryginał tego potwierdzenia przechowuje się tutaj również).

Należy tu również wspomnieć ze czcią J: W. pana Andrzeja z Leszna Leszczyńskiego, syna poprzednio wspomnianego podkomorzego, starostę dubieńskiego. Ten bowiem nietylko potwierdził dawny przywilej, ale nawet pozwolił rąbać drzewo na kościół, który zamierzali wznieść mieszkańcy, a także wyznaczył dla poprawienia utrzymania miejscowego pastora 45 morgów gruntu (gdy przedtem 4 tylko morgi były zapisane, czego dowodzi pismo dane w Kuzawce 18 października 1670 r.) Wszystko to potwierdził własnym przywilejem J. O. Książę pan Karol Stanisław Radziwiłł, książę na Ołyce, Nieświeżu, Birźach, Dubience, Słucku itd. kanclerz wielki Wielkiego Księstwa Litewskiego, książę, który prześcignął wszystkich poprzedników, którego pamięć niech będzie błogosławioną. Stało się to 22 września 1712 roku. To wszystko zachowuje dotąd w swej mocy J. O. księżna pani Anna Radziwiłłowa, wdowa po ś. p. księciu. Za tę łaskę Synowi Pańskiemu okazaną niech Bóg domowi temu szlachetnemu będzie obroną i nagrodą obfitą wielce podług danej Abrahamowi obietnicy (1 Mojż. 15. 1).

Na takich tedy podstawach stanęła winnica Pańska w tem miejscu, tym płotem dotąd obwarowana, gdy niedrzemiące oko Pana zawsze nad nią czuwało i wzbudzało dla niej opiekunów łaskawych. Cześć Mu i chwała na wieki wieczne.

Następujące ząś osoby powierzony sobie zbór wiedli na zbawcze pasze Słowa Bożego i przyświecali mu kolejno kazaniem i życiem.

Pierwszym był Jonass Kolumbus pochodzący ze Saksonji. W jakim czasie on tu został powołany, dla braku, danych historycznych, niewiadome, podobnież nie jest pewnem, czy on wogóle był rzeczywiście pierwszym. Wiarogodnem jednak jest, że przez kilka lat przewodniczył zborowi tutejszemu. Tutaj bowiem doczekał się z prawego małżeństwa córki, z której zrodzony wnuk był magister Jan Krysztof Teuber, archiprezbiter tylżycki, o czem wiem z pisanego do mnie w Królewcu 2 marca 1716 r. i do Węgrowa przesłanego listu nestora wieku naszego Jana Ryszarda Pehra, znakomitego radcy J. K. M. Pruskiego.

Okrucieństwo straszne wrogów, mianowicie kozaków zmusiło Kolumba przesiedlić się z tego miejsca, lecz wkrótce otrzymał powołanie od zboru warszawskiego, który przez szczególną szczodrobliwość J. O. Księcia pana Bogusława Radziwiłła, chwalebnej pamięci, otrzymał 1650 roku pozwolenie wykonywania obrzędów religji luterskiej w tamecznym kościele reformowanym. W tymże więc roku l adwentu wyżej wspomniany Kolumbus wypowiedział pierwsze kazanie we wzmiankowanym kościele. Na tymże urzędzie był zatwierdzony przez J. O. Księcia Radziwiłła dnia 5 kwietnia 1651 roku osobnym przywilejem, wydanym Warszawianom.

Nastąpił po nim Erdman Lehmann. Niewiadome, w którym roku tenże był powołany, prawdopodobnie jednak zaraz po odejściu Kolumba. W roku bowiem 1650 na Ś-go Michała szlachetny pan Adam Suchodolski obdarzył zbór lubelski przywilejem, mocą którego dozwolone mu zostało swobodne wykonywanie religji prawowiernej w świeżo w Piaskach zbudowanym kościele. Prawdopodobnem przeto jest, że tenże zbór w tej rzeczy nie był opieszałym, lecz musiał starać się o następcę jak najśpieszniej, ponieważ dla odprawienia nabożeństwa należało udać się naprzód do Sławatycz. Pewnem jest, że przewodniczył tutejszemu zborowi w r. 1670, co okazuje się z pisma J. W. Andrzeja Leszczyńskiego pisanego tegoż roku, w którem nazwisko Lehmanna jest wymieniona. Obsługiwał on Słowem Boźem i sakramentami także zbór warszawski, który z powodu bardzo wielkich prześladowań nie był w możności utrzymywać w Węgrowie własnego pastora po zejściu pastora ich Tyreusza. Powoływali przeto Lehmanna do Węgrowa corocznie po dwa razy, aby brakowi temu zaradzić się starał. Żył on także w małżeństwie. Ostatecznie przeniósł się do Gdańska.

Po Lehmannie wakowało probostwo dwa lata, po części z powodu ubóstwa gospodarzy, po części dla różnych bardzo ciężkich prześladowań. Powoływano przeto tu i do Piask pastora węgrowskiego Bosentretera, który dusze, jęczące pod brzemieniem krzyża i grzechów, zagrzewał na nowo Słowem Boźem i sakramentami.

Zajaśniało nareszcie po burzy jasne słońce. Powołano tu Salomona Hermsona, który w Prusiech Brandenburskich miał sobie już powierzony urząd prezbitera, jeżeli nie archiprezbitera. Za jego sprawą obraz Chrystusa ukrzyżowanego malowany na płótnie w kościele piaseokim umieszczono, oraz zbudowano tamże ołtarz: Pod obrazem podpisany jest złotem literami czterowiersz łaciński następującej treści:

Obraz ten jasno wystawia przed oczy Łzy Chrystusa, rany, krzyż, co krwią broczy Twardsza od głazu pierś, której ten widok Zbawienia pożądanego do głębi nie wzruszy.

Za ten czyn chwalebny doznał jednak ze strony miejscowego patrona nadzwyczajnych przeciwności, który go zaskarżył u biskupa krakowskiego, gdzie też sprawę przegrał, lecz ciesząc się łaskawem poparciem króla polskiego, pełnego chwały Jana Vl, szczęśliwie przezwyciężył wszystkie przeciwności, a niedość na tem otrzymał od Najjaśniejszego króla przywilej osobny na wzniesienie nowego kościoła w Markuszowie, które to miasto królewskie odległe jest od Lublina trzy mile. Którym to przywilejem opatrzony przeniósł się z rodziną do Markuszowa. Jednakże skutek nie odpowiedział przedsięwzięciu, ponieważ przez śmierć zaskoczony, nie mógł zamiaru wykonać. Zwłoki jego pochowano w Piaskach, gdzie w pobliżu ołtarza widać nagrobek z napisem: Salomonowi Hermson, niegdy czujnemu pastorowi kościoła tego, zmarłemu 10 listopada 1684 roku, i nieskazitelnej Marji Hoppównie, zmarłej 10 marca 1685, spoczywającym tu w Chrystusie Jezusie, wzniosły dzieci.

Za jego czasów darowany został tutejszemu kościołowi kielich srebrny z monstrancją, jak mówią, wyzłacany, przez hojną jakąś rękę, której nazwisko dziś nieznane, Bogu dobrze jest wiadomem. Bogobojnie zmarły ten pastor mieszkał także w Sławaty czach, dokąd przeniósł się z powodu odosobnienia tutejszej miejscowości, a dla odprawiania nabożeństw powracał tutaj, jakkolwiek w miejskim kościele także miewał kazania, szczególniej gdy przybywali goście z Lublina, gdyż w tym czasie ów kościół był jeszcze własnością tak zwanych reformowanych. Głośne jest imię Hermsona także z powodu sztuki leczniczej, którą znał doskonale i wykonywał. Dzieci i wnuki po dzień dzisiejszy z łaski Bożej cieszą się powodzeniem, z których mojem zdaniem na szczególną zasługuje wzmiankę syn, tegoż co ojciec imienia, wielebny i uczony pan Salomon Hermson, zasłużony sługa Słowa Bożego w Malborgu, którego niech Bóg zachowa wraz z resztą synów i córek, wnuków i wnuczek, a nawet prawnuków i prawnuczek.

Czwartym z rzędu był M. Radom, mąż już sędziwy. Ten był tutaj przez kilka lat. Nie Lublinianie lecz zbór tutejszy powołał go, gdy tymczasem wzywany kilkakrotnie z Węgrowa Ohioff obsługiwał w Piaskach Lublinian Słowem Boźem. Temu z dworu J. W. pani Praźmowskiej dostarczano wszelkich wiktuałów, ponieważ sam ani siał ani żął. Nieszęśliwy był los jego, gdyż żona po przebyciu bardzo ciężkiej choroby zaniewidziała. Uwolniony potem od zboru, przewieziony został przez tutejszych mieszkańców do Torunia.

Piątym był Marcin Ohioff. Powołany tutaj 1690 roku, co sam zaświadcza ręką własną, a mianowicie przed świętem wielkanocnem. W niedzielę Quasimodogeniti (t. j. przewodnią), która przypadała na 2 kwjetnia, żona jego pod nieobecność Ohioffa powiła córkę, która potem 13 czerwca przez ojca kąpielą chrztu świętego omyta otrzymała imię Marja. Kazanie wstępne miał potem tutaj w 4 niedzielę po Trójcy. Był on poprzednio przełożonym kościoła węgrowskiego, mianowicie od roku 1677, tak jednak, że i tu, gdy go wzywano, spełniał obrządki święte, czego dowodzi założona przez niego księga metryczna, w której zapisano, że 20 listopada 1686 r. połączył węzłem małżeńskim 2 pary narzeczonych, a w poniedziałek d. 21 listopada ochrzcił córkę Michała Papkego. Dzięki jego staraniom, jak wyżej już było wzmiankowane, połowa kościoła została odbudowana, jego też staraniem zostały zebrane pieniądze, częścią ofiarowali w Lublinie sto złotych, częścią w Gdańsku, skąd przez pana von Grutena (?) przesłano 183 złp. 10 groszy, częścią nawet w Biały, częścią od tutejszych mieszkańców, tak że tym sposobem kościół mógł być dla służby Bożej poświęcony, a budynki parafjalne jako tako odnowione. Pod osłoną Najwyższego odbył ten pasterz czujny różne podróże w swem powołaniu, on bowiem we Lwowie, Wielkanocy, Kamieńcu itd. słowo Boże opowiadał i sakramenta sprawował. Roku 1694 odszedł do Torunia, skąd otrzymał powołanie do kościoła Ś-go. Jerzego, poczym do kościoła Panny Marji przeniesiony, gdzie szczęśliwie przed kilku laty umarł. Dzieci jego i wnuki za łaską Bożą tamże żyją. Z pomiędzy nich wymienić należy przewielebnego pana Efraima Ohioffa [autora pierwszej historji polskiego śpiewu kościelnego, pisanej po niemiecku], który dawniej w Elblągu, a potem w Toruniu u P. Marji miał sobie powierzony urząd kościelny, ale przez dekret zeszłoroczny zgubny, i okrutny, który tyle przyniósł nieszczęścia Toruniowi i kościołowi Bożemu tamecznemu, był zmuszony zamieszkać gdzieindziej, ale Bóg opatrzny mieć o nim będzie staranie.

Szóstym z rzędu był Andrzej Grabowski, który poprzednio był pastorem węgrowskim. W święto Michała 1694 r. karmił słowem Bożem i sakramentami zbór lubelski, 1695 roku otrzymał powołanie od zjednoczonego zboru tutejszego. Pastor ten postarał się o wzniesienie drugiej części tutejszego domu Bożego co dawniej już było powiedziano. Odbywał też różne podróże, gdy go wzywano. Nakoniec zimą 1702 roku przeniósł się do Prus, gdzie mu powierzono probostwo Neidenburskie.

Nastąpił po nim siódmy, Filip Fork, prusak z Torunia. Ten roku 1702 na Zielone Świątki począł pełnio obowiązki swoje, które mężnie spełniał, odbywając też rozliczne podróże, szczególnie do Kamieńca Podolskiego. Nakoniec doświadczywszy różnych przeciwności w czasie owej zgubnej wojny szwedzkiej, podczas której cała prawie Polska podległa pożogom, odszedł roku 1707 po Wielkiejnocy do Wilna dokąd go powołano. Po jego odejściu w święto Trójcy i następnej niedzieli przewielebny pan Jakób Turmiński, pastor Węgrowski, odprawiał nabożeństwa w kościele piaseckim. W święto zaś Michała miał w Piaskach kazanie wstępne Mateusz Waschetta, który był ósmym z kolei. Był on poprzednio starszym kaznodzieją obozowym w Saksonji, a mianowicie od roku 1704. Otrzymawszy następnie uwolnienie roku 1707, na św. Michał, jak wspomniałem, objął swe obowiązki w Piaskach, a w trzecią niedzielę adwentową tutaj. Roku 1709 około "Wielkiejnocy wielkie nieszczęście dotknęło budynki parafjalne. W nocy, gdy wszyscy spali, wybuchnął w budynkach pożar (niewiadome jakim sposobem, albo przez kogo spowodowany) i spalił je doszczętnie. Pan pastor z domownikami zaledwie ujść zdołał przez okno. Wszystkie ruchomości, książnicę i sprzęty domowe ogień pochłonął. Okazała się jednak szczególna łaska Boża w tem, że kościół został zachowany, a kielich z monstrancją, od dymu zupełnie zozerniały, wydobyty został z gruzów nieuszkodzony (na pamiątkę tego B. Godfryd Plojczyk, starszy zboru lubelskiego i złotnik, gdy wyzłacał kielich na nowo, pozostawił w nim dwie czarne smugi), za którą to łaskę Bożą imieniu Bożemu czynie wieczne i nieustanne dzięki nie zaniechamy. Dobry Bóg trójjedyny niekiedy nawiedza, ale i rowesela znowu. B. kapitan Nagel skazany został na śmierć przez sąd wojenny. Ten tedy, mając umrzeć, zapisał testamentem kościołowi niejszemu 960 złotych polskich, pastorowi miejscowemu 15 złotych węgierskich. Wypłacona została ta suma przez szlachetnego pułkownika Krystjana Maskego, jak świadczy o tem list jego, pisany w Sławatyczach d. 30 lipca 1711 roku. Gdy już fundusze się powiększyły, pierwszą troską ś. p. pana pastora było otrzymanie potwierdzenia przywileju od J. O. Księcia. Otrzymał je szczęśliwie roku 1712 d. 22 września, lecz nie bez nakładu. Prawdziwe są słowa, starożytne: "Dary, wierz mi, ujmują ludzi i bogów: gdy nic nie przyniesiesz, pójdziesz za drzwi, Homerze."

Drugą troską było odbudowanie domu parafjalnego. Dzieło postępowało zwolna, jużto z powodu częstych przechodów Rosjan, jużto z powodu konfederacji w latach 1716--1716, nękającej to Królestwo okrutnie, jużto z powodu słabego zdrowia ś. p. pana pastora. A gdy już wszystkie roboty przygotowawcze ukończone były, śmierć nadeszła. Gdy ś. p. pastor przybył około Zielonych Świąt 1718 roku do Piask, dnia 7 czerwca, t. j. w trzeci dzień Świątek o 5-ej godzinie raso polecił duszę swoją ranom Zbawiciela swego najsłodszego. Zwłoki jego dnia 20 czerwca, po wypowiedzianemu przeze mnie, Jerzego Abrahamowicza, naówczas pastora Węgrowskiego, kazaniu pogrzebowem, pochowane zostały w kościele piaseckim w pobliżu ołtarza.

Po jego śmierci, ja, który to piszę, pełniłem służbę Bożą w Piaskach w niedzielę 1 i 2 po Trójcy. Chociaż od zboru lubelskiego i zamojskiego i ustnie i piśmiennie jednogłośne otrzymałem zawezwanie na pastorał tutejszy, jednakże nie było wtedy wolą Bożą posłać mię do tej winnicy. Tymczasem karmiłem w Piaskach powtórnie w święto Michała i następne niedziele słowem Boźem dusze pożądające łaski Bożej. Na miejsce zmarłego proboszcza posłany został pastor Jaw Wachowski ze Ś-go Mikołaja, prusak, który był dziewiąty, z rzędu. Przeznaczony przez zarząd Gdańska, rozpoczął sprawowanie swych obowiązków w pierwszy dzień Narodzenia Chrystusowego 1718 roku w Piaskach. Znalazł na tem miejscu (t. j. w Nejdorfie) dom pozbawiony okien, pieców, drzwi, podłogi i t. p., znalazł, że sprzęty kościelne po śmierci nieboszczyka odniesiono do dworu, znalazł skarbonkę świętą pozbawioną pieniędzy. Zatem pierwszem jego staraniem było uczynić dom ten mieszkalnym. Uczynił, co chciał; żałować jednakże należy, iż nie zanotował wydatków robionych z własnych funduszów, w tym bowiem razie możnaby było zmusić zbór do zwrócenia wydatków nawet po niespodziewanej, przedwczesnej jego śmierci. Na tydzień przed świętem Bożego Narodzenia 1719 roku przeniósł się do odrestaurowanego domu na mieszkanie. Krótki był czas jego tam pobytu. Dnia 2 stycznia. 1720 roku wybrał się w drogę do Piask, którą odbył szczęśliwie, jednakże uległ pod ciężarem prac tak zwyczajnych, jako też nadzwyczajnych, a mianowicie trzech mów pogrzebowych, ponieważ i poprzednio zawsze słabem odznaczał się zdrowiem. Dnia 28 stycznia zaraz po mowie mianej nad nieboszczykiem Gotfrydem Bernhardem popadł w chorobę śmiertelną, z której d. 31 stycznia ducha swego w ręce Boga oddał. Zwłoki zaś Jego ziemskie po mowie pogrzebowej, którą miałem ja w Piaskach, dokąd znowu mnie zawezwano, były złożone do ziemi. Żył na tym marnym świecie prawie 32 lata.

Po pogrzebie tego męża i czcigodnego plebana otrzymałem znowu zawezwanie do zboru lubelskiego, toż samo później uczyniono listem, wyprawionym przez posłańca do "Węgrowa i dnia 7 kwietnia w Węgrowie mi doręczonym.

O rzeczy tej zawiadomiłem zbór warszawski, prosząc, ażeby zadość uczynił życzeniu memu tylokrotnie powtarzanemu, dla uspokojenia mego sumienia. Nastąpiła taka obietnica, z której byłem zadowolony. Tymczasem dla uspokojenia sumienia, iżbym mógł być pewny woli Bożej, posłałem do Lublina 6 warunków do rozważania.

Rezolucja nastąpiła zadowalająca; zawiadomiony został znowu zbór warszawski, który prosiłem ponownie o spełnienie danej poprzednio obietnicy, i aby to było z podpisami nazwisk całego zboru i pieczęcią zboru. Gdy to jednakże nie nastąpiło, przyszedłem do przekonania, że wola Boża otwiera mi szersze wrota dla krzewienia chwały Bożej. Odpowiedziałem zatem zborowi lubelskiemu, że jestem uspokojony w sumieniu mojem i dlatego przyjmę nadesłane mi powołanie, a jako termin do wypowiedzenia, kazania wstępnego wyznaczyłem niedzielę 2 po Trójcy Ś-tej. Ó tem samem zawiadomiłem zbór warszawski, wyznaczając termin dla wypowiedzenia mowy pożegnalnej na święto Trójcy. Pożegnałem się uroczyście w Węgrowie w oznaczonym czasie. W Piaskach rozpocząłem Swoje obowiązki w wymienionym terminie, a mianowicie 9 czerwca 1720 r. W Sławatyczach zaś w 9 niedzielę po Trójcy, t.j. 28 lipca. Dziesiątym zatem z rzędu pastorem tego miejsca jestem ja, Jerzy Abrahamowicz z Margrabowy, prusak.

Widząc w parafji wielką nieznajomość rzeczy Boskich, jeżeli w języku niemieckim pełni się służbę kościelną - co ja dopiero zauważyłem - staranie swoje skierowałem na to, aby urządzić naukę katechizmu w języku znanym zborowi, t. j. polskim. Dlatego to przynajmniej w niedziele zamiast kazania nieszpornego, a także w dni świąteczne apostołów odbywałem publicznie katechizację w języku polskim. Wątpili niektórzy mieszkańcy tutejsi o szczęśliwym skutku takiej pracy, jednakże następstwa dowiodły, że Bóg pracom szczęści. Przeto nie żałowałem pracy, i trudów, jakie w tym celu łożyłem, Bogu zaś Najwyższemu cześć i chwała na wieki!

Skórom zobaczył, że kościół Boży był nieskończony co do urządzenia wewnętrznego, a także pod wieloma względami niedokończony dotąd dom parafjalny, a tymczasem nie było dość pieniędzy na wydatki konieczne, pomyślałem o pozyskaniu środków przez składki. I tutaj łaska Bożą dopomogła. Znaleźli się bowiem w zborze lubelskim dobroczyńcy, którzy dopełnili braków. Za tę ich szczodrość niech Bóg jak najobficiej wynagrodzi wszelkiemi dobrami doczesnemi i duchownemi.

A zatem dom parafjalny pod wieloma względami został poprawiony. Na podłogę kościelną kupiono wiele desek. Nieszczęście to jednak nasze, że skrępowane mieliśmy ręce co do naprawy kościoła. Chociaż bowiem J. O. Książę, pan Michał Radziwiłł, d. 7 maja 1719 r., gdyśmy się cieszyli obecnością jego w tem miejscu, dał nam najłaskawiej pozwolenie na naprawę kościoła, jednakże wilgotne deski nie pozwoliły na to, a tymczasem na tron biskupi wyniesiony został nowy biskup, którego wrogie usposobienie względem dysydentów, dość było znane; dlatego, też nie mogłem przystąpić do naprawy kościoła.

W roku 1722 d. 5 listopada o godzinie 4 po południu pozwolono mi być tyle szczęśliwym, żeby po raz pierwszy ujrzeć najłaskawszego Księcia Radziwiłła za pośrednictwem lekarza J. O. Księcia, Florkego, męża ludzkiego, najzacniejszego na zamku Bialskim, i polecić się najuniżeniej dalszej opiece tego "wysokiego drzewa" (pod takim bowiem podobieństwem przedstawiłem w mojej mówce dom Radziwiłłowski). Doniesiono J. O. Księciu przez nieprzyjaciół moich kłamstwa: jakobym chrzcił dzieci katolickie, jakobym łączył węzłem małżeńskim osoby religji katolickiej itd., lecz te same przez się z powodu swej niewiarogodności upadły.

Pomiędzy owymi sześcioma warunkami, zanim przyjąłem powołanie do miejsca tego, postawionymi, był także i ten, żeby zbór lubelski zapłacił spadkobiercom za bibljotekę po Waszecie, ażeby ta mogła zawsze pozostać przy kościele piaseckim, ażeby w ten sposób pastor nie potrzebował przewozić książek ze Sławatycz do Piask. Przyobiecał to uczynić zbór lubelski, a obietnicę takową spełnił w roku 1722, gdy przewielebnemu panu Andrzejowi Waszecie, kaznodziei u Ś-tej Anny w Gdańsku, wypłacono 200 tynfów.

Dotąd bezpiecznie mogliśmy spełniać obrządki religijne tak tutaj, jak i w Piaskach. Lecz rok 1723 był dla nas fatalny. Pisarz polny Królestwa, Potocki, wybrany na członka trybunału królewskiego, pamiętny dawnych niesnasek, które miał niegdyś z sąsiadem swoim, szlachetnym panem Aleksandrem Suchodolskim, łowczym lubelskim, podjudził plebana piaseckiego, Zdebskiego, aby powstał przeciw kolatorowi swemu i pozwał go przed trybunał królewski. Stało się to zaraz po ingresie trybunału do miasta po Wielkiejnocy.

Zawezwany został pan Suchodolski, zawezwani zostaliśmy, i my zupełnie niewinni: przewielebny pan Samuel Nerlich, pastor kościoła reformowanego, i ja.

Przestraszony zbór lubelski myślał już o zaprzestaniu służby Bożej w Piaskach w nadchodzące Zielone Świątki, o czem i mnie piśmiennie zawiadomiono. Jednakże zamiar późniejszy okazał się lepszym od poprzedniego. Dlatego też znowu zostałem przywołany i służyliśmy Bogu w Zielone Świątki i na Trójcę. Od tego czasu nie było tutaj wcale nabożeństwa publicznego (jakkolwiek prywatnie w 1724 roku w miesiącach styczniu i lutym ochrzciłem dwoje dzieci, połączyłem parę nowożeńców i niektórym osobom udzieliłem sakramentu komunji świętej).

W roku 1723 dnia 7 października spotkała nas cześć najwyższa, że mogliśmy uczcić w tym domu J. O. Protektorkę naszą z całą jej rodziną, co zdarzyło się i w następną niedzielę, 20-ą po Trójcy. Wtedy to obiecano nam najłaskawszą opiekę na przyszłość.

Dnia 6 listopada administrator tego majątku z rozkazu J. O. Księżnej odwiedził mię w moim domu i zarazem wyraził mi wolę Księżnej, abym jak najprędzej udał się do Biały. Stało się to w następną niedzielę. Znajdując się w obecności J. O. Księżnej, usłyszałem z ust jej o rzeczy nowej, ale mniej przyjemnej. Mianowicie, że taka jest wola biskupa, żebym nie reparował kościoła, nie udawał się do Płask i Kobrynia, żebym nie chodził ubrany w kryzę, żebym nie chrzcił dzieci pochodzących z małżeństw mieszanych.

Na wszystko to odpowiedziałem najuniżeniej: 1) że nic nie naprawiliśmy, 2) co się tyczy podróży do Piask, to z powodu nowego procesu sądowego o niej nie myślę, a co do podróży do Kobrynia, to nawet we śnie o niej nie marzyłem, 3) co do kryzy, to chodzą w niej wszyscy duchowni luterscy w Królestwie Polskiem i W. Księstwie Litewskiem, prosiłem przeto, żeby nie wprowadzali takiej nowości w dobrach Radziwiłłowskich, ponieważ tym sposobem wieleby ten J. O. dom stracił znaczenia i powagi. Co do 4), to spełnię polecenie.

Odrzekła J. O. Księżna co do pierwszego, że dobrze robimy i napomniała, żebyśmy nieco ulegli okolicznościom; da Bóg, mówiła, czasy lepsze albo z powodu śmierci biskupa, albo przez wyższe zezwolenie nastaną, a wtedy obiecała, że będzie można podjąć reparację. Co do podróży do Kobrynia, rozkazała jednemu ze swych rządców, żeby dnia następnego doniósł to, co usłyszał; co do 3-go, to sami nawet duchowni kościoła rzymskiego w państwach luterskich muszą postępować ostrożnie, a cóż dopiero my w tem państwie! Co do 4-go, napomniała J. O. Księżna, żeby nasi wyznawcy nie wstępowali w związki małżeńskie z osobami innego wyznania, ponieważ wszystkie dzieci z tego rodzaju związków zrodzone nie będą naszymi wyznawcami. Dodała J. O. Księżna najuprzejmiej, abym tutaj żył bezpiecznie, i że zbór lubelski pod naciskiem konieczności będzie przychodził tutaj na nabożeństwa. W 1723 roku dnia 24 listopada J. O. Książę pan Michał Eadziwiłł, powracając z krótkiej podróży w celu odwiedzenia J, W. pana Ludwika Pocieja, wojewody wileńskiego jako też hetmana polnego W. Ks. Litewskiego, w jego zamku w Kuzawce, która znajduje się o dwie mile stąd, przenocował we wsi książęcej Kuzawce. Ja tedy księcia tego najszlachetniejszego za przykładem arcykapłana Jaddiego, który Aleksandra Wielkiego, wstępującego do Jerozolimy, przyjął ze wszystkiem duchowieństwem i ludem jerozolimskim przed miastem, oddając mu cześć najgłębszą, przykład ten przytoczywszy w mojej mowie w wymienionej wsi w obecności wielu szlachty i dworzan, najgłębszą oddałem cześć i błagałem o łaskę i opiekę jego nadal.

Jakoż osiągnąłem ją, dowodem czego jest nawiedzenie nas najłaskawsze w tem miejscu (w Nejdorfie) przez J. O. Księcia, co nastąpiło d. 25 listopada.

W następnym, 1724 roku d. 13 stycznia przyszły tutaj dwie osoby, wysłane od zboru lubelskiego, a mianowicie szlachetny Gotfryd Gerhard, urzędnik pocztowy lubelski, i szlachetny pan Fryd, Wilhelm Hermson, dziedzic Ozechówki, którzy między innemi prosili mnie w imieniu zboru, żebym wygotował list do wiary naszej wyznawców w innych zborach, aby, tknięci miłosierdziem, pomogli niedostatkowi tego kościoła Bożego w kraju i aby do zapłacenia orzeczonej przez dekret trybunału sumy 24,000 złp. nieco się przyczynili. Do prośby tej się przychyliłem. Posłane zostały takie odezwy do Frauenstadtu, Leszna, Włocławka, Lipska, Norymbergi, Hamburga, Lubeki, Królewca, Gdańska, Elbląga, Malborga i Torunia z podpisem moim i starszych i pieczęcią zboru.

Żyliśmy tutaj dotąd, dzięki Bogu, zupełnie bezpiecznie. Przychodził tutaj zbór lubelski od święta Wniebowstąpienia przez całe lato 1724 do domu Bożego, szukając królestwa Bożego i jego sprawiedliwości.

Odbyłem także podróż do Krakowa w tym roku, 1724, jako też w 1722 i 1723 pod cieniem skrzydeł Bożych zupełnie bezpiecznie.

Zato święto Bożego Narodzenia roku wskazanego było dla nas fatalne. A mianowicie pleban miasta Truchanowice, przystąpiwszy do mnie w kościele, gdym odbywał spowiedź, wręczył mi zakaz biskupa łuckiego. Przeczytawszy go, zauważyłem, że zastawiono na mnie bardzo podstępnie sidła, wyszedłem przeto z kościoła i rozpuściłem zbór, nie odbywszy żadnego nabożeństwa. Posłałem wieczorem dwóch posłańców z pokornym listem do J. O. Księżnej i do J. E. pana Florkego do Biały. Przeczytawszy ten list, J. Q. Księżna natychmiast sama pojechała do Janowa do biskupa i postarała się o wyjaśnienie zakazu w ten sposób, że takowy dotyczył tylko obcych, przychodzących z innych miejsc, a nie dworzan książęcych i poddanych w tem miejscu (t. j. w Nejdorfie) mieszkających.

Dnia 11-stycznia szczególna łaska Boża mnie spotkała: za radą mianowicie J. O. Księżnej Udałem się do Janowa do biskupa łuckiego Bupniewskiego. Dopuszczony do jego osoby, po skończonej mowie łacińskiej, w której nazwałem go filarem Królestwa Polskiego i W. Księstwa Litewskiego, zaczął biskup ze mną dysputę o ważniejszych punktach spornych wiary, np. o pośrednictwie Syna Bożego (z powodu którego chciał nas zaliczyć do arjanów), o transsubstancjacji, o liczbie sakramentów, o zbawieniu dzieci zmarłych przed chrztem, które schodzą z tego świata bez grzechu winy ludzkiej, o wstąpieniu Chrystusa do piekieł, o reformacji podjętej przez Lutra, o ostatniem olejem namaszczeniu itd. Protestowałem z początku, że nie przyszedłem tutaj na dysputę, ale gdy protest nic nie pomagał, odpowiedziałem na wszystkie punkty w taki sposób, żem nie dał się przeciwnikowi pokonać, co widoczne jest stąd, iż kilka razy biskup wpadał w gniew silny, a gdym odchodził, dał mi napomnienie, żebym nawrócił się do kościoła katolickiego, abym w ten sposób wydarł i samego siebie i wszystkich powierzonych mej pieczy z mąk piekielnych. Na to odpowiedziałem z zupełną otwartością, iż jestem pewny na zasadzie Słowa Bożego, że ani mnie, ani nikogo powierzonego mej pieczy, jeżeli tylko Słowu Bożemu będzie posłuszny, nic odłączyć nie może od miłości Bożej, która jest w Jezusie Chrystusie. Na tę odpowiedź udzielił mi biskup błogosławieństwa, milczeniem dowodząc, iż niewątpliwie ostatnią odpowiedzią na napomnienie jego się zgadzam. Kto tutaj nie uzna niewysłowionej łaski Bożej! Oto sługa kościoła luterskiego z najzaciętszym wrogiem kościoła prawowiernego dysputuje w własnem jego mieszkaniu, prawda Boża okazuje się jawnie wobec tylu nieprzyjaciół, bez bojaźni się broni i nareszcie w pokoju zostaje wypuszczony. Jest to dowód niewyczerpanej łaski Bożej, której cześć i chwała niechaj będzie na wieki. Gdy poprosiłem następnie o zniesienie zakazu, wcale odstąpić od niego nie chciał.

Żałować wypada, że zbór lubelski okazał się opieszałym w wykonaniu godnej pochwały rady, danej przez pana Florkego w liście pisanym do mnie dnia 30 grudnia roku zeszłego. Radził on, żeby po święcie Trzech Króli dwie osoby ze zboru lubelskiego udały się do Biały, bo będzie tam biskup, będzie cała rodzina książęca, będzie najwyższy wódz wojska saskiego, hrabia de Flemming (który 9 stycznia z J. O. Księżniczką Teklą Radziwiłłówną, córką najłaskawszej protektorki naszej, na zamku w Białej przez biskupa węzłem małżeńskim połączony został; daj im Boże szczęście!) obiecywał, że bardzo szczęśliwie rzecz się ułoży. Ale zanadto powolnie uczynili zadość tej radzie, bo przybyliśmy do Biały dnia 10 stycznia, gdy już biskup zabierał się do drogi, a zatem nie można już było o przedmiocie tym traktować. Udaliśmy się więc za biskupem do Janowa, ale bez żadnego skutku powróciliśmy, tak iż co do tego zupełnie prawdziwe okazało się przysłowie: "Fronte capillata est posthoc occasio calva," - okazja z tyłu jest łysa.

"Widziałem przeto, iż w staraniu ochwałę Bożą zbór lubelski, przez który przedtem prawnie zostałem powołany, jest bardzo niedbały; widziałem panującą w nim tak wielką niezgodę i zatwardziałe serce jego, jakkolwiek kilkakrotnie tak piśmiennie jak i ustnie w oczy tłómaczyłem niemożność utrzymania się z rodziną z powodu przerwania nabożeństw przez niego samego, kilka razy zaś pod naciskiem prześladowania; jednakże nie chciał wcale myśleć o jakiejkolwiek uldze, co było przeciwne woli Bożej; widziałem sidła jak najohydniej zastawione na mnie przez wrogów, co widoczna jest stąd, że, gdym przedstawiał biskupowi możliwość, iż podczas samego nabożeństwa publicznego, w czasie kazania, jakiś obcy przybysz, który nie słyszał o zakazie, wszedłszy do kościoła, czy i to nie może być uważane za przestąpienie zakazu, wtedy biskup na to nic nie odpowiedział. W odziałem najwyższą złość wrogów, którzy, jakkolwiek w święto Bożego Narodzenia nie miałem żadnego nabożeństwa, jednakże bezczelnie kłamali, że miałem dwa kazania. Stąd musiałem przyjść najzupełniej do przekonania, że żądają zupełnego opuszczenia przeze mnie tego miejsca. Aby zatem być posłuszny rozkazowi Zbawiciela; "A gdy was prześladować będą w tem mieście, uciekajcie do drugiego" (Mat. 10, 23), zmuszony jestem pożegnać to miejsce (t. j. Nejdorf) i zbór lubelski, a przytem, ponieważ publicznie uczynić tego nie mogę w kościele, a w części jest to i niebezpieczne, przeto uznałem za stosowne zrobić to w tem piśmie, ufając mocno, że Bóg Najwyższy w niewyczerpanej Swej dobroci przyśle tutaj takiego sługę Swego wiernego, który wbrew wszystkim napadom szatana mężnie będzie rozszerzał chwałę Bożą. Chwalą Tobie, Źródło niewyczerpanej dobroci za wszystko, za wszelką łaskę mnie i Syonowi Twemu dotąd jak najszczodrzej udzielaną. O Stróżu Izraela, który nie śpisz i nie drzemiesz, czuwaj, błagam Cię, nad Syonem Twoim, otoczonym przez tylu i tak możnych wrogów, czychających na jego zgubę. Zachowaj go tu aż do skończenia wieków! Obudź obrońców i opiekunów dla Syonu Twego, aby ci duchem i ramieniem bohaterskiem łaskawie go bronili.

Chroń, Boże, Słowo Twoje przed złością wrogów, rozpędź obłudników, Chwałę nieść będziemy tylko Tobie, o Boże!

Tyle jest słów kroniki zborowej, której po odejściu ks. Abrahamowicza już żaden z następców nie dopełniał.

O dalszych losach zboru Nejdorfskiego udało się nam zebrać skąpe tylko wiadomości z notatek dorywczych, rozrzuconych po księgach metrycznych i rachunkowych. Z tych notatek spróbujemy uzupełnić cokolwiek wiadomości przez kronikę podane. Jakiego ducha byli ówcześni pastorowie Nejdorfscy, to pokazują słowa własnoręcznie przez nich do ksiąg wpisywane przy objęciu urzędowania. Maciej Wascheta, wspomniawszy, że 1707 roku w trzecią niedzielę adwentową odprawił pierwsze nabożeństwo przy nadzwyczajnym popłochu i przestrachu, spowodowanym we wsi przybyciem wojsk rosyjskich, kończy modlitwą: "Boże, błogosław moje urzędowanie i bądź Sam obroną biednego, strwożonego zboru Twego. Mnóż liczbę jego z dnia na dzień i udziel mu, czego potrzebuje w doczesności i wieczności. Godło moje jest: "Przez trudy do chwały i po walce - zwycięstwo."

Następca jego Jan Wachowski pisze: "Wszystkiem dla mnie jest Jezus Chrystus. Kogóźbym innego miał na niebie? I na ziemi oprócz Ciebie w nikim innym upodobania nie mata. Choć ciało moje i serce moje ustanie. Jednak Bóg jest skałą serca mego i działem moim na wieki (Ps. 73)."

Ciekawą także notatką uzupełnić możemy opowiadanie kroniki. W owym roku 1723, w którym księżna Badziwiłłowa z całą swoją rodziną odwiedziła kościół Nejdorfski w XX niedzielę po Trójcy, parafjanie przez wdzięczność za okazaną im obronę od prześladowań ofiarowali jej w kilka tygodni później 2 krowy za 80 złp. Musiały to być piękne okazy, bo za pozostały po ks. Forku cały inwentarz gospodarczy otrzymano przy sprzedaży wszystkiego 50 złp.

Z kroniki wnioskowaóby można, że ks. Abrahamowicz opuścił parafję już w początkach 1725 roku. Tymczasem z owych notatek dowiadujemy się, że jeszcze na 5-ty Michał tegoż roku zbierał w Piaskach ofiary na reparację kościoła i plebanji, i że dawszy naprzód sam 40 złp., zebrał razem 338 złp.

Po odejściu Abrahamowicza był pastorem Jan Fryderyk Dingen (w innem miejscu pisał się Dunien), który umarł 1741 roku, po nim Daniel Libelt ze Słucka przez rok, a 10 listopada 1743 roku nastał Szymon Pusch ze Strasburga pruskiego. Piękne on słowa zapisał po objęciu probostwa: "A teraz, Panie, bądź Ty mocą moją! Przywróć mi radość zbawienia Twego a duchem dobrowolnym podeprzyj mię. Dla wszelkiej miłości, wierności i dobroci, którą mi od dzieciństwa aż dotąd okazywałeś; dla słowa. Twego, Panie, któreś mówił do mnie, że mam być posłem Twoim; dla obietnicy Twojej, że chcesz być z nami po wszystkie dni aż do skończenia świata; dla zbawienia tak wielu dusz, któreś sobie tak drogo odkupił: - niech słowo moje i urzędowanie odtąd błogosławione będzie, aby ostać się mogły przed Tobą! Wysłuchaj, Panie, a bądź miłościwym! Skłoń uszy Swoje, Panie, a uczyń to dla imienia Twego. Amen."

Kto w cichości tak umie się modlić, o tym na pewno powiedzieć można, że praca jego nie była daremna. Ale w księgach innej o tem wzmianki nie znaleźliśmy, jak tylko tę, że za jego czasów darowano kościołowi Nejdorfskiemu wiele rzeczy cennych, które po części aż dotąd przetrwały. Upiększał się więc dom Boży wewnątrz.

Ks. Pusch w 1776 roku, a zatem po szlechletniem sprawowaniu urzędu pasterskiego, miał na Trzy Króle odprawić zwykłe nabożeństwo w Piaskach Luterskich dla parafjan lubelskich. Podróż jednak tak go utrudziła, że w trzy dni po przybyciu na miejsce umarł i tamże pochowany został.

Następcą jego był ks. Tobiasz Bauch. Zastał on kościół w bardzo złym stanie. Ponieważ budowany był częściowo, a przytem prawie pokryjomu, przeto prędko zniszczał trzeci ten kościółek. Zakrzątnął się więc ksiądz Bauch około budowy nowego domu Bożego. Od domowników wiary bliższych i dalszych wyprosił on znaczne ofiary. Dziedzic ówczesny, książę Karol Radziwiłł, choć sam bardzo gorliwy katolik, nie odmówił pomocy, lecz ofiarował bezpłatnie drzewo do budowy i dał na nią swoje zezwolenie. Tak więc w rok po swojem przybyciu mógł ks. Bauch położyć kamień węgielny pod nowy kościół, a w rok później, dnia 15 listopada 1778 roku, odprawiono pierwsze nabożeństwo dziękczynne w świątyni tej, która dopiero w roku bieżącym uległa przebudowaniu.

Ks. Bauoh przeniósł się 1784 roku do Lublina. Tamtejszy zbór uzyskał w tym czasie patent królewski na wybudowanie własnego w tem mieście kościoła i utworzył parafję samodzielną. Do roku 1791 zarządzał tenże ks. Bauch także parają Nejdorfską, aż powołano do niej ks. Krystjana Sadowskiego. Ten pozostał cztery lata, a gdy z powodu niesnasek ze zborem odszedł, przez trzy lata z górą nie było pastora. Dopiero w roku 1798 przybył, znowu z Prus, ks. Michał Strugulł, który 1820 roku umarł i pochowany został w Nejdorfie. Przez następne 22 lata był pastorem ks. Jan Nicolai z Wilna. Po jego śmierci przez 13 lat parafja pozostawała bez pastora, aż za staraniem ks. Ottego z Warszawy przybył do Nejdorfu ks. Ernest Freyer i pozostawał tamże pastorem przez lat 27, aż do śmierci. I znowu nastąpił sześcioletni wakans, w czasie którego zjeżdżał dla odprawiania nabożeństw ks. Rudolf Gundlach z Kamienia, a przez rok ks. Kosczol. W styczniu 1888 roku uprosiła deputacja parafjan ks. Edmunda Schultza z Lublina, żeby objął parafję, co też nastąpiło w kwietniu tegoż roku. Pozostawał on tam przez lat dziewięć, t. j. do lipca 1897 roku; od tej zaś pory pastorem jest ks. Teodor Zirkwitz.

Nadzwyczaj smutne miał przejścia zbór Nejdorfski w wieku ubiegłym. O ile w czasach ucisku religijnego w wieku XVIII pastorowie (jak dowodzą wyżej przytoczone notatki ich własnoręczne) szczerze dbali o dobro swych parafjan, o tyle następcy ich w minionym wieku, jak się zdaje, własnego tylko szukali dobra. Wyrodziła się stąd nieufność i niechęć zborownikó w do swych przewodników duchownych. Dochodziło do tego, że już za czasów księdza Sadowskiego zaszły "niepraktykowane cale hałasy, bitwy i rozruchy, w domie Bożym, za które wyrok sądu Konsystorskiego ewangelickiego nieodmiennej Augsburskiej konfesji w Wielkiem Księstwie Litewskiem w Wilnie pod dniem 8 października 1793 roku skazał cały zbór na pokutę kościelną. Ks. Jan Nicolai wskutek skarg parafjan został nawet przez Konsystorz pozbawiony godności duchownej i tylko drogą Najwyższej łaski przez specjalny ukaz cesarza Mikołaja I zdołał utrzymać się w godności i urzędowaniu swojem.

Częste zdarzały się wypadki prawowania się pastorów ze zborownikami o zwrot wypożyczanych na wysoki procent pieniędzy itp. niegodziwości.

Prawdziwem nieszczęściem dla zboru Nejdorfskiego było, że go wraz z całym obszarem podległym niegdyś konsystorzowi Wileńskiemu oddano pod zarząd konsystorza Kurlandzkiego, który nie miał do rozporządzenia księży mówiących po polsku. Następstwem tego były owe długoletnie, 6--13 lat trwające wakanse, oraz że na pastora przyjmować musiano pierwszego lepszego, który się nadarzył. Oprócz tego zbór Nejdorfski został zupełnie odosobniony i nie miał żadnej łączności ze współwiercami tejże co on mowy. Wpłynęło to w wysokim stopniu na zamieranie życia religijnego w zborze, którego jedyny pokarm duchowny stanowiły piękne kazania Dambrowskiego z XVII wieku i bezmyślne pieśni kancjonału królewieckiego. W ostatnich latach przywóz tych ksiąg z zagranicy został wzbroniony, tem większy przeto odczuwają niedostatek pokarmu duchownego, o ile który nie przywykł do czytania książek religijnych u nas w kraju wydanych. Dzięki ostatnim trzem pastorom stosunki te poczęły się poprawiać i życie religijne budzi się widocznie.

Pozostaje nam jeszcze powiedzieć słów kilka o tem, skąd się wzięła jedyna obecnie w cesarstwie parafja luterska polska. Pod tym względem nie mając pewnych danych, możemy opierać się jedynie na domysłach.

Nejdorfianre sami siebie nazywają "holendrami," urzędownie nawet nazywano ich niedawno jeszcze "inostrancy gołłandskawo proischoźdienija," chociaż od roku 1563 już mieszkają na swej ziemi. Ale nie z Holandji oni pochodzą, bo temu przeczą ich nazwiska, które brzmiały pierwotnie: Boehl, Sellentin, Ladewich, Pastrich. Nazwiska te wskazują na pochodzenie z Meklemburga lub Pomorza. Holendrami zaś nazwali się pierwotni przybysze dlatego, że dla założenia osady musieli wycinać lasy, ziemia zaś stąd uzyskana była Hauland (hauen-=ciąć, Land=ziemia), a uprawiający ją ludzie: Haulander--Hollander.

Ci pierwotni przybysze niemieccy, nie mając przez wieki całe żadnej łączności ze swą dawniejszą ojczyzną, otoczeni zewsząd ludnością, która wówczas mówiła ze sobą po polsku, zapomnieli powoli swego języka pierwotnego a przywykli do mowy tego kraju, który ich przygarnął. W 1719 roku ks. Wachowski w prowadzonych po niemiecku lub po łacinie księgach metrycznych nazwiska i imiona zapisywał w taki sposób: "Catharzyna, Maria Pastrichowna des Nikołaj Pastrych Tochter, Christina Hilibrandowa, Elisabeth Kuntzowna, Catharzyna Ludvikowa, George Hilibrand alias Tokarczyk, Marianna gebohrne Ludwiczanka" i t. p.

Ks. Abrahamowicz znalazł, że na dziesięciu słuchaczów zaledwie jeden rozumiał jeszcze jako tako kazanie niemieckie i zaczął prowadzić naukę katechizmową z dziatwą po polsku. W roku 1742 prawie przy każdym akcie zejścia, znajduje się dodatek: "pochowany z polskiem kazaniem pogrzebowem."

Konieczna więc potrzeba zmusiła konserwatywny zawsze lud wiejski do zaprzestania niezrozumiałych dla niego nabożeństw i modlitw w języku niemieckim i zaprowadzenia nabożeństw i książek polskich. Książki takie nabywano w ewangelickich ale polskich Prusach królewskich, w czem dopomagali im nietylko sprowadzeni stamtąd pastorowie, ale i to, że sami Nejdorfianie, jako flisacy, często bywali w Prusach, spławiając drzewo i zboże do Gdańska. Gdy zaś mazurzy pruscy po dzień dzisiejszy używają wyłącznie książek ze staropolskim drukiem, tak zwanym szwabachero, przeto i Nejdorfianie, do tego druku tak przywykli, że niechętnie inne czytują książki.

Tym sposobem niemiecka pierwotnie ludność stała się czysto polska: a chociaż dziś niejeden w potocznej mowie używa narzecza nadbuskiego czy poleskiego, to modlą się wyłącznie po polsku i jedynie na polskie uczęszczają kazania.

Ks. Freyer próbował wprawdzie odrobić, co zdziałały wieki, i przywrócić znowu język niemiecki. Sądził on zapewne, że tem przypodoba się zwierzchności krajowej. Sprowadzono około 1868 roku umyślnego nauczyciela niemieckiego, ale czteroletnia praca tegoż tylko tyle dokazała, że dzieci zaśpiewały w kościele parę razy pieśni kolendowe, których nie rozumiały, a starsi nauczyli się wyrazów "guten Morgen" i nic więcej. Zaniechano prędko próby niefortunnej, której chyba nikt więcej nie powtórzy.

W całej parafji są teraz niemieckie tylko jeszcze nazwy dwóch wsi: Nejdorf i Nejbrow, która pierwotnie zwała się nie Neubruch, jak chcą niektórzy, ale Neubrau. Po łacinie pisano Neobroviensis, stąd "Nejbrow" po polsku. Część gruntu należącego do probostwa nazywa się Browarszczyzna, zapewne od owego browaru poszła nazwa wsi.

Niemieckie też zostały nazwiska parafjan: Pastrych, Lodwik, Baum, Rył, Zelent, Hilidebrant, Hineborch, Bendyk, Szypenbeił, Krebs, Bylof, Popko i jedno spolszczone Brzózka. Przydomki tylko mają polskie lub poleskie dla odróżnienia licznych rodzin jednego nazwiska: Pawłowski, Brzózkowski, Prus, Sas, Jedynak, Jenerał, Pasieczny, Posesor, Kupiec, Kasjer, Janczuk, Danieluk, Juhaniec i t. p.

Nazwiska, których, o ile pamiętamy, niema więcej nad owe wymienione trzynaście, zdają się wskazywać, że liczba pierwotnych przybyszów zagranicznych była bardzo mała. Rozrodzili się oni jednak bardzo znacznie. Dziś w Nejbrowie, Nejdorfie, Zańkowie i Sajówce jest zapewne przeszło 400 rodzin, a prócz tego wychodźcy Nejdorfscy założyli jeszcze wiele wsi na "Wołyniu, jako to Holendry Zabuskie czyli Stulno, Holendry Świerźowskie, Oleszkiewicze, Aleksandrówka i inne. Pierwsze dwie położone nad Bugiem należą jeszcze do zboru Nejdorfskiego i bywają odwiedzane przez pastora corocznie po trzy lub cztery razy. Ostatnie zaś przyłączone do parafij niemieckich na Wołyniu mają nabożeństwa w swych domach modlitwy polskie tylko, odprawiane przez kantorów, których predykantanń nazywają. Pastorowie przemawiają do nich językiem rosyjskim, którego jednak prawie nip nie rozumieją. Od czasu do czasu zdarza się, że wóz dobrze obładowany przywozi do Nejdorfu na nabożeństwo kilku ludzi z oddalonych na 15 mil drogi Oleszkiewicz lub Aleksandrówki, lecz takie uciążliwe przejazdy dowodzą wprawdzie nadzwyczajnego przywiązania tego biednego ludu do swego kościoła, nie mogą jednak wiele przyczynić się do pokrzepienia i wzmocnienia wiary.

Liczba rodzin do parafji należących powiększyła się bardzo, ale ziemia została ta sama, którą ojcowie mieli sobie nadaną 300 lat temu. Poszło zatem nadzwyczajne rozdrobnienie gospodarstw. Bywają np. dwumorgowe osady, mające trzech właścicieli. Rozumie się samo, że wyżywić się na tej ziemi nie mogą. Dlatego co wiosna, po opadnięciu wód wiosennych, wyruszają prawie wszyscy mężczyźni i spora liczba chłopców i dziewcząt, już od 12 lat począwszy, w świat za zarobkiem. Gdziekolwiek budują się nowe forty, szosy albo koleje żelazne, tam niezawodnie znajdą się holendrzy nejdorfscy do robót ziemnych, czy to w Królestwie, czy koło Petersburga, na Uralu lub w Syberji. Trzeba ich tam widzieć, jak się zgrabnie i szybko uwijają ze swymi drobnymi ale silnymi końmi i małymi wózkami od świtu aż do ciemnej nocy. Robota im się pali w ręku. Liczne partje wychodzą także na roboty ciesielskie. Z tych wycieczek wracają na zimę do domu zwykle ze sporym zarobkiem, wystarczającym na utrzymanie rodziny. Właściwej biedy przeto u nich niema, choć ziemi jest tak mało. Natomiast owe wyjazdy na zarobki wywierają wpływ niekorzystny na moralność młodzieży i dlatego są przyczyną wielkich zmartwień dla pastorów Nejdorfskicb. Co pracą swą zbudują przez zimę, to lato nieraz niweczy zupełnie. Ale zato radością napełnia serce przywiązanie tego ludu do kościoła. Pustego kościoła niema tam na żadnem nabożeństwie. Bywają dni podczas powodzi, że 180 czółen jest przywiązanych do sztachet ogrodu kościelnego, chociaż jazda na rwącej wodzie pomiędzy krzakami i płotami jest nadzwyczaj uciążliwa i niebezpieczna. Bywają na wiosnę niedziele, w które setki ludzi brną przez wodę lodowatą, po pas głęboką, byle się dostać na nabożeństwo.

Nie szczędzą też ofiar na utrzymanie swej parafji. Składkę kościelną płaci każdy konfirmowany chłopiec czy dziewczyna, parobek czy sługa, gospodarz czy gospodyni. "Wynosi ona zwyczajnie po 60 do 75 kopiejek na głowę, a w razie gdy potrzeba budować lub naprawiać budynki, jeszcze, więcej. Niejedna rodzina wyrobnicza składa 3 lub 4 ruble, a czynią to bez szemrania i niechęci. Zdaje nam się, że nie zdarza się nigdy, żeby ktokolwiek opierał się lub nie wnosił swej składki w czasie właściwym.

To przywiązanie do kościoła i wierność dla słowa Bożego rokują najlepsze nadzieje dla przyszłości tej parafji. Wszak mamy obietnicę, że słowo Boże próżno do Pana nie powróci. Oby Bóg spełnił te nadzieje jak najzupełniej i pobłogosławił też gorliwej pracy obecnego pasterza zboru Nejdorfskiego.

 

 

 

Autor: © ks. Edmund H. Schultz, 1902

https://lublin.luteranie.pl/

 

Data publikacji: 2008
 

 

 


 

 

 

Podczas kopiowania należy wskazać autora. Wykorzystanie do innych celów jest dozwolone tylko i wyłącznie za zgodą autora.

 

 

 

 

 

ivan7710@mail.ru

 

 

 

 

 

W razie wykorzystania materiałów tej strony internetowej, obowiązkowo ma być zsyłka do niej

Opracowanie  oraz dyzajn strony internetowej:  © Prokopiuk I. (2008-2022)